środa, 5 września 2018

Dwa lata...

Taaak. Dwa lata przerwy. Przypominałam sobie od czasu do czasu o tych kronikach (celowo nie używam słowa "blog", bo wydaje mi się mocno nieadekwatne do tego, co tu wyczyniam) i nawet miałam ochotę coś napisać. A czasu jak na lekarstwo. Jeszcze jakieś trzy lata temu byłam pewna, że w moim życiu już absolutnie nic się nie zmieni. Że oto przyszła ta stabilizacja, o której tyle się mówi. I chociaż było to bardzo dalekie od trybu życia, o jakim marzyłam, to jednak "urządziłam się" i nawet mi to pasowało. Tak mi się przynajmniej wydaje teraz, ale pamięć mam zwodniczą. Wszystko było zrobione na czas, rutyna dawała poczucie bezpieczeństwa, a całym moim światem była Herbatka. Wszystko zmieniło się za sprawą jednego komentarza, napisanego pod zdjęciem na DeviantArcie i zawartej za sprawą owego komentarza znajomości.
Dzisiaj moje życie wygląda dokładnie tak, jak o tym marzyłam. Mieszkam w wielkim, starym domu na wsi i prowadzę własną firmę.I to mi generalnie do szczęścia wystarcza. Ale, żeby nie było, że jest tak różowo: dom jest naprawdę stary. A wnioskując po jego wnętrzu - ostatnio remontowany był we wczesnych latach dziewięćdziesiątych minionego wieku. Idąc dalej - każde pomieszczenie remontowała inna osoba, broń boże nie konsultując się z pozostałymi. A co mieli poszczególni autorzy na myśli, wprowadzając szereg udogodnień i innowacji - nigdy się raczej nie dowiemy. Oczywiście w związku z historycznym charakterem tak domu, jak i całego obszaru wsi, pewne sprawy musimy konsultować z konserwatorem zabytków i nei wszystko wolno nam ot tak sobie zrobić. Ale póki co - nie jest to uciążliwe i jak na razie i tak zgodne z naszymi zamiarami. Natomiast łączy się to na przykład z koniecznością przywrócenia oryginalnego układu okien, co oznacza, że mamy ich do wstawienie trzydzieści, przy czym część trzeba wybić od nowa, uprzednio zamurowując okna wybite w dziwnych miejscach i w dziwnym rozmiarze...
Że dom będziemy remontować całe życie, było dla nas w miarę oczywiste, choć dopiero pierwsze remonty uświadomiły nam, jak wiele pracy nas czeka. W efekcie - po dwóch latach prawie skończylismy remont... pierwszego pokoju. Czego nie przewidzielismy, a co okazało się bardzo uciążliwe, to bliska obecność autostrady. I nie jest to przenośnia. Z okien widzimy autostradę. I przez większość czasu słyszymy. Czasami faktycznie jest tu głośno jak w centrum miasta. A kiedy na autostradzie jest wypadek, to cały ruch przenosi się pod nasze okna. Średnio dwa razy w tygodniu. I to było dla nas zaskoczeniem, bo zupełnie nei zwrócilismy na to uwagi, decydując się na ten akurat dom. Właściwie ja byłam w nim tak zakochana, że zupełnie by mi to nie przeszkadzało i nadal jestem w stanie to zaakceptować. Ale przecież nie mieszkam sama. A moją drugą połówkę taki stan rzeczy doprowadza do białej gorączki.
Natomiast kwestia prowadzenia własnej firmy - każdy, któ próbował w Polsce żyć z literatury i rękodzieła zdaje sobie sprawę, jak bardzo poroniony to pomysł ;)
Ale, jak ostatnio gdzieś przeczytałam: nie ma drogi do szczęścia, szczeście jest drogą. Więc codziennie szlifuję to, co mam i sprawia mi to niesamowitą frajdę. Gdy dołożyć do tego próbę sprostania roli perfekcyjnej pani domu (łoj, bardzo bardzo mi do tego daleko) i świeżo nabyty obowiązek mamowania, codziennie mam ręce pełne roboty. I co wieczór wydaje mi się, że dzień przeciekł mi przez palce i nic nie zrobiłam. A ja bardzo nie lubię nic nie robić. Dlatego postanowiłam wrócić do tych kronik. Na pewno będą trwalsze od mojej pamięci.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz