XII Dni Fantastyki - Wrocław, 13-15.05.2016 r., Cz. 3
Trzeci dzień DFów kojarzył mi się jako ten ostatni, najsmutniejszy. Kiedy pogoda nie jest już taka fajna i wszyscy się pakują. W tym roku tak nie było. Konwent trwał "do końca".
Dzieci zostały w domu, a my postanowiliśmy skorzystać w końcu trochę z prelekcji. I tu mały zonk - na cztery prelekcje, na które udało nam się dostać, na dwóch prelegenci przyznali się, że to nie do końca oni mieli prowadzić prelekcję i nie za bardzo są przygotowani (jeden wręcz momentami nie bardzo wiedział, o czym mówi, a akurat w jego temacie i ja i reszta słuchaczy byliśmy zdecydowanie bardziej zorientowani), na jednej prelekcji prowadząca stwierdziła, że spieszy się na pociąg i że będzie szybko i oczekuje, żebyśmy to my mówili (serio?).
Na szczęście w ostatniej chwili w programie wypatrzyłam prelekcję Radka Raka. Znałam takiego jednego jeszcze z moich czasów na fantastyce.pl. Podpisywał się Ajwenhoł i pisał naprawdę oryginalnie. To było oczywiste, że w końcu się wybije. Krążyły legendy o tym, że wydawnictwa same się do niego zgłaszały, na podstawie jego publikacji internetowych i tym sposobem, nakładem Prószyńskiego, ukazała się jego debiutancka powieść "Kocham cię, Lilith" (plotki potwierdzone u źródła). Jednak to było bardzo dawno temu i nasze drogi już się nie stykały. Ku mojej wielkiej radości okazało się, że to "ten" Radek Rak.
Prelekcja "Erotyka i fantastyka" zgromadziła pełną salę (co się dziwić). Słuchałam z poziomu podłogi, ale na szczęście ciekawa treść wykładu wynagradzała niewygody. A potem była krótka chwila na rozmowę (na szczęście Ajwenhoł nie zapomniał mnie całkiem i nie wyszłam na psychopatycznego stalkera, chyba...) i plany następnego spotkania, być może na zbliżającym się Polconie.
O jeszcze jednym odkryciu muszę wspomnieć. Miałam niesamowita przyjemność, bo inaczej nie jestem w stanie tego określić, podziwiać i nabyć medalion autorstwa Martvej Natury. Pamiętam, że strona autorki na FB od czasu do czasu mi migała, to jednak okazało się niczym w porównaniu z rzeczywistością. Kamee z malowanym szkłem (tzw. efekt "wow"), przyciągnęły mnie do tego stopnia, że przy zasobniejszym portfelu kupiłabym wszystkie... Na razie zadowoliłam się niebieskim drzewkiem, ale mam nadzieję, że jeszcze kiedyś gdzieś...
Fot. Martva Natura
Podsumowując: te DFy były dla mnie zupełnie inne od zeszłorocznych. Może mniej ekscytujące, bardziej stresujące, ale i mimo wszystko inspirujące. A moja pierwsza w życiu prelekcja pociągnęła za sobą przewidywalne konsekwencje: wróciłam na Herbatkę.