wtorek, 19 kwietnia 2016

Na początku był Chaos
Choć tak właściwie to jedynie chwyt na zasadzie "najważniejsze pierwsze zdanie", bo Chaos to moje czwarte wejście. Póki co aktualne. Co wcale nie znaczy, że pozostałe się zdezaktualizowały.
Kim jest Helena Chaos, to tak naprawdę nieistotne. Sens jej istnieniu nadaje to, jaka jest i co robi. Bo robi dużo. Wszystko na raz i bardzo chaotycznie.
Pierwszy jest portal. "Herbatka u Heleny". Jeszcze do niedawna tytułowany Niepoważnym Portalem Okołoliterackim. Herbatka to bardzo niewdzięczne dziecko. Czego się jednak spodziewać, kiedy urodziła się w jednej trzeciej z uberambicji, jednej trzeciej ze świętego przekonania o mojej nieomylności i w jednej trzeciej ze złośliwości? Pokarało mnie za tą butę naprawdę solidnie. Ale matki mają to do siebie, że kochają swoje dzieci. Trwam więc na stanowisku gospodyni od prawie czterech lat, choć zaledwie kilka tygodni temu próbowałam rzucić całe przedsięwzięcie w diabły. Nie udało się.
Dzieckiem Herbatki jest "Herbasencja". Darmowy zin, aspirujący do miana czasopisma literackiego. Przez wrodzony upór wydaję go co miesiąc, od początku istnienia portalu. Na moment obecny są to czterdzieści cztery numery. Kolejny na ukończeniu, czeka na moim kompie.
Obok Herbasencji wydaję też "Tea Booki", ebookowe antologie najlepszych opowiadań i wierszy z kolejnych lat istnienia portalu. I być może będę nieskromna, ale są to zbiory naprawdę świetnej literatury. Tylko, że w tej kwestii mam naprawdę ogromne opóźnienie...
Ponieważ ponad rok temu stwierdziłam (moja przeklęta bezczelność), że czas jednak jest z gumy, postanowiłam do tego wszystkiego założyć firmę (oczywiście o rzuceniu etatowej pracy nie było mowy). W efekcie podrasowałam Herbatkę do formy Pracowni literacko-artystycznej. I w ramach tej pracowni zajmuję się tym, co powyżej i tym, co ma na firmę zarabiać. Czyli butikiem rękodzielniczym.
Rączki mam wiecznie swędzące. Od kiedy pamiętam, jak rzep łapałam się nowych pasji, nowych projektów. Wszystkiego, co można było zrobić i zobaczyć efekty. Pisałam, szydełkowałam, haftowałam, szyłam... Pomimo diametralnej zmiany charakteru, ta "wścieklizna mózgu" mi została. Postanowiłam więc w jakiś sposób ją usprawiedliwić. I tak oto mogę marnować czas na projektowanie kubeczków i montowanie biżuterii, choć w mieszkaniu syf, kondycja fizyczna leży i płacze, a na obiad zupka chińska, bo przecież "pracuję".
Czy coś jeszcze? Tak. Oczywiście, że robię zdjęcia. Wszyscy robią zdjęcia. Nie jestem w tym jakoś specjalnie dobra, absolutnie nie znam się na sprzęcie, nie rozumiem, kiedy ktoś mówi do mnie o przesłonach i naświetlaniu, ale... lubię to. To chyba jedyna dziedzina moich pasji, w którą chora ambicja jeszcze się nie zakradła. Możliwe, że po prostu tematyka zdjęć nie jest na tyle popularna, żeby komuś się chciało na moją ambicję wjeżdżać i to mnie chroni. Bo ja lubię fotografować cmentarze. Jakkolwiek to brzmi, cieszę się małym gronem fanów, którzy lubią moje zdjęcia takimi, jakie są i to mi wystarcza.
Pewnie jeszcze o czymś zapomniałam. Na bank. Tak to jest z Chaosem. I właśnie dlatego potrzebuję tej Kroniki. Żadnych ambicji, żadnych wygłupów, żadnych oczekiwań. Tak mi dopomóż...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz