środa, 11 maja 2016

...let die what needs to die...

Podejmuję decyzje pod wpływem emocji, mam tego świadomość. Inna sprawa, że jest to zazwyczaj apogeum emocji będące owocem wielomiesięcznych walk z samą sobą i z całym światem. Walczę tak długo, aż nie nastąpi ten moment, w którym jasno widzę, że gram na swoją szkodę. Tak kończę wszelkie związki. Osobiste i zawodowe. Jest to ten gatunek decyzji, których nie żałuję.
Kilka dni temu stwierdziłam, że nie chcę już prowadzić portalu. Już od dłuższego czasu nie widziałam w nim sensu, czułam się tam obco, ba, czułam się jak wróg. Salonik już od dawna nie jest tym, czym chciałam, żeby był. Nie ma tam ludzi, dla których to miejsce powstało. Są za to ciągłe pretensje i roszczenia ze strony ludzi, którzy od siebie nie dają nic. Więc po co?
Kiedyś zastanawiałam się, jak można opuścić swoje dziecko, oddać je innym? Jak Sagit mógł zostawić PP, Baranek Szortal? Ano da się. A może i nawet jest to naturalna kolej rzeczy.
Jak się czuję bez saloniku? Wolna. Jakbym rzuciła jakąś bardzo uciążliwą pracę. Nagle mam czas na robienie rzeczy, które faktycznie przynoszą mi satysfakcję, zamiast pełną dobę zachodzić w głowę jak tchnąć w portal choć odrobinę życia. Od dawna miałam wrażenie, że to jak rzucanie kamieni w bagno.
A teraz? Biżuteria i nowe kubeczki powstają jak grzyby po deszczu, nawet mieszkanie udało się ogarnąć. Czasem pojawiają się blade pomysły nowych projektów internetowych, ale szybko przychodzi opamiętanie. Chyba po prostu wyrosłam już z internetowego mikrokosmosu literackiego. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz