XII Dni Fantastyki - Wrocław, 13-15.05.2016 r., Cz. 2
I nadszedł sobotni poranek. Wstałam przed szóstą, bo wydawało mi się, że zdążę się jeszcze przygotować. W praktyce, jedyne co zrobiłam to wydrukowanie ściągi, zjedzenie śniadania i ubranie się. Mimo dużego zapasu czasu moi mężczyźni i tak musieli na mnie czekać, bo w ostatniej chwili okazało się, że kupiona trzy lata temu i nigdy nie noszona para butów, która wydawała mi się idealna na tę okazję, składa się z dwóch prawych... (Wróżba jakaś?) Także stylizacja musiała przejść błyskawiczną metamorfozę i ruszyliśmy...
W zamku byliśmy po 9.00, bo mężczyźni planowali w śniadanie zaopatrzyć się w Food Truckach, które okazały się zamknięte. Poszwendaliśmy się więc w oczekiwaniu na resztę ekipy, dzięki czemu prawie spóźniłam się na własną prelekcję...
I tu muszę powiedzieć, że chłopak, który się mną "zaopiekował", był naprawdę cudowny. Jego uśmiech, wsparcie, miłe słowa i humor naprawdę mnie uspokoiły i nastawiły pozytywnie, bo czarnych myśli miałam mnóstwo. Przede wszystkim zdążyłam stwierdzić, że moja prelekcja jest zupełnie nieprzydatna i bez sensu, a ja od podstawówki nie występowałam przed ludźmi, a wtedy jeszcze nie byłam taka dzika. Odwagi nie dodawała mi też sala, która do najmniejszych nie należała (kiedyś chodziłam tam na zajęcia taneczne) i nie wierzyłam, że znajdzie się tylu chętnych, żeby zapełnić ją choćby w połowie.
Ku mojemu zaskoczeniu frekwencja wyniosła jakieś 70%. Znalazło się nawet kilka osób, z którymi udało mi się złapać lepszy kontakt i które prawdopodobnie były zainteresowane tym, co mam do powiedzenia.
Kryzys dopadł mnie w połowie prelekcji, gdy okazało się, że powiedziałam wszystko, co miałam do powiedzenia i czas na wielką improwizację. Nie poszło chyba jednak bardzo źle. Cała prelekcja została nagrana przez herbatkowego Wielkiego Kreatora i etapami zamieszczam ją na naszym kanale YT:
Po prelekcji nadszedł ten cudowny moment, kiedy wreszcie mogłam zacząć cieszyć się imprezą. Był jedynie mały problem: najmłodszy uczestnik naszej grupy po mojej prelekcji stwierdził, że jego limit chodzenia na wykłady się wyczerpał i "żadnego więcej!"...
Na szczęście w sobotę pogoda dopisała, więc mogliśmy w pełni cieszyć się rozrywami alternatywnymi. Na pierwszy rzut: JUGGER! Chyba obecnie mój ulubiony sport i jedyny, którego rozgrywki z radością oglądam na żywo ;) Krew, pot i dużo przemocy! Oczywiście wszystko według określonych, aczkolwiek całkiem prostych zasad.
fot. Paweł Gilowski
Następny punkt: konkurs cosplay. I tu miałam mały problem, bo konkurs zdominowany był przez postaci z gier, których niestety w większości nie kojarzyłam. Co nie znaczy, że nie miałam swoich faworytów. W przeciwieństwie do jury moim jedynym kryterium było wrażenie, jakie zrobiła na mnie prezentacja. Za niesamowite ruchy (oj, rozgrzała dziewczyna publiczność) kibicowałam księżniczce Velvet (UniCat Cosplay)
fot. Andrzej Przybylski
oraz Ayeshy w roli Visenyi Targaryen, która na moje ucho dostała największe brawa w związku z naprawdę rozbrajającym występem.
fot. Konwenty Południowe
Obie dziewczyny zostały wyróżnione, więc czuję się ukontentowana.
Po konkursie stanęliśmy przed bardzo trudną decyzją, bo... zrobiło się naprawdę zimno. Było po 19.00, Gala zaczynała się o 21.00, a my już byliśmy mocno zmęczeni. No ale jak to, tak po prostu odpuścić? Szybka piłka: w godzinę pojechaliśmy do domu, łyknęliśmy gorącej kawy, wzięliśmy zimowe kurtki, koce i poduchy i hajda z powrotem! To była najmądrzejsza decyzja tego konwentu.
Gala Dni Fantastyki po raz kolejny wydawała mi się najbardziej nieprzygotowaną galą pod słońcem. Jury myliło nazwiska, nie było pewne, co i komu przyznaje, ale cóż, taki już urok DFów, ale... Galę uświetniają zawsze jakieś występy i w tym roku mogę powiedzieć, że krótkie "etiudy", jak je nazywał prowadzący galę, w wykonaniu Elementum Art wynagrodziły mi wszystkie niedogodności imprezy. Muzyka, ogień i jakaś dziwna magia, którą chłopaki roztaczali, były dla mnie najbardziej niesamowitym momentem całego konwentu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz